Drodzy, w mojej historii nie będzie wiele szczegółów (chcę pozostać w miarę anonimowa, choć wiem, że w necie anonimowość to iluzja...).
Po prostu nie wiem jak się pozbierać, jak żyć po tym co przeszłam.
Wychowałam się w KEA, ale... Ale moje rozumienie wielu spraw, wielu teologicznych kwestii, także historii było dość powierzchowne. Kiedy byłam nastolatką, akurat w moim otoczeniu pojawili się ewangelikalni (głównie zielonoświątkowcy, ale nie tylko), byłam w dodatku w dość trudnej sytuacji mimo młodego wieku. Byłam osobą dość naiwną, a przy tym z powierzchownym podejściem do wiary, nie wiedziałam wielu rzeczy, które wiem teraz...
Cóż, spędziłam w jednym z ewangelikalnych zborów dość długi czas. Myślałam, że znajdę tam prawdziwą chrześcijańską miłość, ale to, co uważałam za braterską miłość, okazało się "bombardowaniem miłością" nowego członka i pochlebstwami. Niby była troska o ubogich, niby promowano "życie w prostocie i ubóstwie"... Ale z czasem zauważyłam, że mile widziani są tam ludzie ustawieni życiowo, najlepiej z własnymi firmami lub z dobrymi zarobkami. Niby oficjalnie nikt tam nie głosił "teologii sukcesu" czy "prosperity gospel", ale stale uczono nas tam, że co zrobisz i jak zrobisz, tak Bóg Ci będzie błogosławił - przy tym błogosławieństwo rozumiano materialnie, jako finansowe lub jako uzdrowienie... Niby głoszono tam naukę o zbawieniu z łaski, ale faktycznie stale powtarzano, że jednak to, czy będziemy w niebie i jak tam będzie, zależy od naszych uczynków...
Od pewnego czasu nie ma mnie już w tej społeczności - na dodatek przerażało mnie to, że tam jako wiarę rozumiano całkowitą naiwność, absolutne i bezkrytyczne przyjmowanie wszystkiego co mówi się zza kazalnicy. Wybaczyłam tym ludziom (nie wchodzę w szczegóły co im wybaczyłam), ale nie chcę mieć już z nimi nic wspólnego. Przez pobyt w tej wspólnocie miałam niezbyt dobre wyniki w szkole i w pracy, do tego popsułam sobie relacje z rodziną (no bo oni to ten zły "świat", a tylko ta wspólnota i jej podobne są "prawdziwymi w 100% biblijnymi chrześcijanami"). Osobiście uważam, że to chyba tylko Boża łaska, że po takich doświadczeniach nie stałam się ateistką, choć przyznam się, że niewiele brakowało.
Chcę wrócić do KEA, coraz więcej czytam materiałów luterańskich, widzę że choć może nie jest doskonale, to przynajmniej nie ma tu pogardy dla samodzielnego myślenia i nie ma aż takiego fundamentalizmu (traktowanie chociażby kobiet w tej wspólnocie tak naprawdę jest tylko trochę lepsze niż u muzułmanów, a wiem co mówię, bo mieszkałam jakiś czas w państwie z dużym skupiskiem wyznawców islamu). No i luteranizm przynajmniej daje świadomość, że chrześcijaństwo nie zaczęło się wczoraj...
Proszę o modlitwę, naprawdę nie wiem jak się po tym doświadczeniu pozbierać. Co gorsza, nie wiem jak poprawić sobie relacje w rodzinie - z pracą jakoś sobie poradziłam, ale gorzej naprawić bolące serca.